sobota, 14 marca 2009

Gorzka satysfakcja Janusza Lewandowskiego

Po 12 latach sąd wydał prawomocny wyrok uniewinniający b. ministra prywatyzacji. Sędzia stwierdził, że była to porażka organów ścigania. Powiedziałbym mocniej - proces był skandalem, festiwalem niekompetencji prokuratorów.

Nasze państwo jest często bezradne wobec rzeczywistych przestępców. Ale od czasu do czasu jakiś prokurator budzi się z drzemki, wychyla głowę znad sterty papierów i wskazuje palcem na potencjalną ofiarę, którą obiecuje zaprowadzić za kratki, gdyż takie jest zapotrzebowanie społeczne. "Społeczeństwo", a konkretnie niektóre media i politycy żądali ukarania tych, którzy sprzedawali "narodowe dobra". "Lewandowski wielokrotnie złamał prawo" - krzyczał z trybuny sejmowej Bogdan Pęk. "Sprzedaż po zaniżonej cenie" - ogłaszał "Ekspres Wieczorny" związany z ówczesną partią braci Kaczyńskich, Porozumieniem Centrum. Niejaki Janusz Szewczak, podający się za eksperta rozmaitych populistycznych partii, nazywał Lewandowskiego "polskim Alem Capone".

Ci obrońcy "polskich dóbr" nawet się nie zająknęli, gdy z powodu zaniechania prywatyzacji upadały firmy, a wraz z nimi szły w błoto miliardy złotych, które państwo w nie wpompowało. Prokuratorzy wiedzieli, że jest zapotrzebowanie na ściganie prywatyzacji. O przygotowaniach do procesu ministra opowiadał dziennikarzom Zbigniew Wassermann - wówczas rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Tak zaczął karierę polityczną.

Gazeta Wyborcza, z dnia 14 marca 2009 roku.
"Gorzka satysfakcja Janusza Lewandowskiego", red. Witold Gadomska

niedziela, 8 marca 2009

Krótka historia fałszywego oskarżenia

Trzeciego lutego Sąd Apelacyjny w Gdańsku wydał prawomocny wyrok w sprawie byłych prezesów Stoczni Gdańskiej - Bogumiła Banacha i Elżbiety Dudziuk.

Oboje zostali oczyszczeni z zarzutów narażenia przedsiębiorstwa na stratę 205 mln zł. Decyzja sądu jest ostateczna, lecz satysfakcja uniewinnionych prezesów gorzka.

O wyroku uniewinniającym opinia publiczna dowiedziała się z krótkich notatek zamieszczonych gdzieś na tylnych stronach kilku gazet. Gdy przed kilku laty media - praktycznie bez wyjątku - przesądzały o winie, teksty w gazetach były znacznie większe i lepiej wyeksponowane. Przez ponad pięć lat Banach i Dudziuk żyli w cieniu oskarżenia, najpierw rzucanego przez gazety i działaczy związkowych, potem przez prokuratora. Stracili realne możliwości wykonywania zawodu. Elżbieta Dudziuk, z wykształcenia projektant okrętowy i finansista, jest dziś na wcześniejszej emeryturze.

Wciąż nie jest zakończony proces - zapewne najważniejszy - Janusza Szlanty, byłego prezesa i współwłaściciela Grupy Stoczni Gdynia.

Gazeta Wyborcza, z dnia 8 marca 2009 roku.
"Krótka historia fałszywego oskarżenia", red. Witold Gadomski

piątek, 6 marca 2009

Podejrzani na sankach

Czy to prawda, że w Polsce powszechnie stosowany jest system bezzasadnego, przewlekłego aresztowania podejrzanych? Takie pytanie postawił naszemu rządowi Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Sprawa bez precedensu, bo jeszcze nigdy trybunał nie kierował do żadnego kraju pytania dotyczącego całego zagadnienia.

Sądowe pomyłki coraz więcej kosztują podatników. W 2006 r. do sądów wpłynęło 577 wniosków o przyznanie rekompensat za niesłuszne skazanie, tymczasowe aresztowanie lub zatrzymanie. W 294 wypadkach zasądzono odszkodowania na ponad 5 mln zł, czyli średnio po 18 330 zł.

Lech Jeziorny siedział najpierw w 11–osobowej celi na „Monte”, potem kolejno w podgórskim areszcie, w Tarnowie i z powrotem w Krakowie – na Montelupich – z 12 innymi osadzonymi.

Dzieliłem celę z podejrzanymi o morderstwo i o gwałt ze szczególnym okrucieństwem. Jako podejrzany o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, dwa razy stawałem w Tarnowie na komisji razem z innymi „niebezpiecznymi”, która badała, czy ktoś nie czyha na nasze życie lub nie planuje nas odbić – opowiada. Mimo że gotowość poręczenia za Jeziornego deklarowało wielu szanowanych krakowian, sąd konsekwentnie odrzucał kolejne zażalenia na tymczasowy areszt.

Pierwsza decyzja o areszcie zapadła wkrótce po tym, jak przedstawiono mi zarzuty. Sędzia nie miał nawet czasu na zaznajomienie się z aktami. Obrońcy jeszcze nie miałem. Próbowałem więc sam tłumaczyć, że nie jestem aferzystą, tylko przedsiębiorcą, że moja firma mnie potrzebuje i że moment jest krytyczny, bo znaleźliśmy inwestora, który jest gotów wyłożyć pieniądze na uratowanie zakładu. Mówiłem jakieś 15 minut, ale nikt nie był zainteresowany moimi słowami. Po 20 minutach zapadła decyzja – dostałem od razu trzy miesiące aresztu. A potem kolejne 3 miesiące i jeszcze kolejne 3. Opuściłem kraty dopiero po 8,5 miesiącach. W tym czasie ani raz nie byłem już przesłuchiwany. Po wyjściu z więzienia nic się nie zmieniło, a dostęp do akt uzyskałem dopiero po zakończeniu śledztwa, czyli po blisko 2 latach od dnia zatrzymania – opowiada Jeziorny.

Dziennik Polski, z dnia 6 marca 2009 roku, Magazyn Piątek, str D4-5.
"Podejrzani na sankach". red. Elżbieta Borek, Ewa Kopcik