sobota, 15 maja 2010

Prokurator się szkoli. Za własne.

Rozmowa redaktorów Leszka Kostrzewskiego i Piotra Miączyńskiego z prokuratorem Krzysztofem Parchimowiczem, w ramach akcji Gazety Wyborczej "Przedsiębiorca nie przestępca".

"Kluska, Jeziorny, Rey? Wypadki przy pracy. Prokuratorzy, którzy ich oskarżali, są dobrzy i słusznie awansowali - opowiada Krzysztof Parchimowicz z Prokuratury Generalnej

Wywiad z byłym prokuratorem Filipem Dopierałą (zamieściliśmy go we wtorkowej, 11 maja 2010,  "Gazecie") doprowadził szefów Prokuratury Krajowej do szewskiej pasji. Jeszcze tego samego dnia odebraliśmy telefon. - Nie mieści się nam w głowie, jak nasz były kolega może mówić takie rzeczy. Że prokuratorzy są niedouczeni? Że nie chodzą na swoje sprawy do sądu? Że w ogóle są niepotrzebni? To nieprawda! I natychmiast wyznaczono przedstawiciela, który miał obalić tezy o złej prokuraturze. W tej roli Krzysztof Parchimowicz, p.o. zastępca dyrektora departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Generalnej.

Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński: Wie Pan, ilu Polaków ufa prokuraturze?

Krzysztof Parchimowicz: Domyślam się, że notowania są niekorzystne.

42 proc.

- No tak. Mało.

Bardziej niepopularny są tylko NFZ i ZUS. Jak pan sądzi dlaczego?

- Choćby przez to, że nie informujemy społeczeństwa, co to jest prokuratura, czym się zajmujemy, jakie mamy sukcesy.

Chce pan powiedzieć, że brakuje wam PR-u?

- Chcę powiedzieć, że prokuratura mogłaby bardziej dbać o swoją twarz, wizerunek.

Może lepiej by zadbała, nie oskarżając takich ludzi jak Roman Kluska. Zamknięty w klatce dwa na dwa metry, uniewinniony po półtora roku. Albo takich jak Lech Jeziorny i Paweł Rey. Dziewięć miesięcy w areszcie bez przesłuchania. Ich zakłady mięsne upadły. Po ośmiu latach śledztwa prokuratura umorzyła sprawę z powodu niestwierdzenia przestępstwa. Itd.

- Nie znam tych spraw i nie chcę wypowiadać się na temat poszczególnych przypadków. W system prawa karnego wpisane są również porażki prokuratury. Kilku prawników tak samo wykształconych może różnie ocenić materiał dowodowy, wyciągnąć odmienne wnioski z tego, kto i co powiedział. W orzekaniu jest pewien ładunek metafizyki wynikający z tego, że każdy jest innym człowiekiem, ma inną wrażliwość, inne doświadczenie życiowe. Ważne jest, by odróżniać kontrowersyjną, ale dozwoloną ocenę od braku wiedzy lub staranności.

Kluska, Jeziorny, Rey to wypadki przy pracy?

- Oczywiście. Proszę spojrzeć na to tak: skuteczność wykrywania sprawców przestępstw gospodarczych jest bardzo duża - 94 proc. Wyroków uniewinniających w 2009 r. było niewiele ponad 2 proc., czyli dotyczy to 10 tys. osób. Owszem nie jest to mało, ale przy takiej skali...

Wie pan, skąd się biorą takie statystyki? Przedsiębiorcy często nie wytrzymują psychicznie. Wolą się przyznać i zgodzić na wyrok w "zawiasach", niż przez lata chodzić z etykietą podejrzanego.

- Dobrowolne poddanie się karze jest poddawane ocenie sądu. Jeżeli sąd ma wątpliwości co do winny, może się na taką karę i tryb postępowania nie zgodzić. Każdy podejrzany jest też informowany o swoich prawach. To jego rzecz, jak będzie z nich korzystał."

Pozwalam sobie na osobisty komentarz do przeczytanego artykułu. Mam nadzieję, że zachęci on czytelników do przeczytania całości materiału, jak też do analizy i własnej oceny stanu wymiaru sprawiedliwości, jak też postaw urzędników tam pracujących. Uważam, że czeka nas, jako społeczeństwo, publiczna debata nad tym palącym problemem, nie załatwionym od czasów przemian ustrojowych z początków lat '90.

Określenie „wypadek przy pracy”, odnoszące się do przypadku Jeziorny-Rey, to właśnie obraz myślenia zabetonowanego urzędnika prokuratury. Wielomiesięczne areszty, wielu osób, upadki firm, tragedie rodzinne, utrata majątku, zdrowia, normalnego życia wśród wielu rodzin i osób to jest „wypadek przy pracy”? Spowodowanie tego wszystkiego przez prokuratora, który nie miał i do  dzisiaj nie ma żadnych realnych dowodów na stawiane tezy i zarzuty, to jest „wypadek przy pracy”?
Chciałbym zauważyć, że Kodeks Karny, za 1-2 dni bezprawnego pozbawienia wolności drugiego człowieka, przewiduje karę do 5 lat pozbawienia wolności.
Wypadkiem przy pracy można nazwać sytuację w której np. sekretarka prokuratora, który ma 1000 spraw rocznie, nie wyśle jednego zawiadomienia, bo jej się koperta schowa do nie tej teczki co trzeba, wskutek czego jakiś termin przepadnie i ktoś nie poniesie konsekwencji w jakiejś błahej sprawie. To tak, to można nazwać wypadkiem przy pracy.
Nazywanie „wypadkiem przy pracy” to co nam wykonano to tak, jakby dać przyzwolenia na to, że np. każdy policjant może sobie np. raz w roku zastrzelić kogokolwiek z broni służbowej. Przecież zdarza się, toż to  „wypadek przy pracy”!
Mówienie o „wypadku przy pracy” tak bez jakiejkolwiek refleksji świadczy jak najgorzej o mówiącym. Jeżeli przyznaje, że to był błąd, to powinien powiedzieć jak ten błąd będzie naprawiony. Jak się mówi „A” to trzeba powiedzieć „B”.

Czy można wobec tego wywnioskować, że prokuratura ma ustawowe prawo do błędu a obywatel musi to bezkrytycznie wziąć na siebie? Że co, taka ma być, wg. Parchimowicza, cena demokracji?

Parchimowicz jest urzędnikiem państwowym, wynagradzanym za pracę z publicznych pieniędzy. Dążenie do ujawnienia prawdy jest jego obowiązkiem, jako obywatela, jako urzędnika państwowego, jako prokuratora. Tymczasem karmi „ciemny lud” fałszywymi danymi , typu 94% wykrywalność przestępstw gospodarczych, 2% uniewinnień, beż żadnego komentarza, który by te liczby pozwolił odnieść do rzeczywistości. Nic o wpływie na te liczby haniebnego „depeku” (dobrowolne poddanie się karze), orzekania przez sądy wyroków tak, żeby kara, pomimo braku winy, zgodziła się z odsiedzianym aresztem tymczasowym itp…
Jak można mówić, że nie mając dowodów na to, że prokuratorzy, konkretnie Kwaśniewski i Miłoszewski, popełnili jeszcze inne poważne błędy, nie może stwierdzić, że są złymi prokuratorami? A gdzie choćby rozliczenie tego, jak sam powiedział „poważnego błędu”? Czy zostali z niego oczyszczeni, czy tylko zostało to im zapomniane? Może w zamian za inne, specjalne przysługi?  A jak to się ma do zwyczaju oskarżania przedsiębiorców o przysłowiowe 0,20 zł nie wbitego na kasie fiskalnej?
To jest wątek do poważnej debaty publicznej. Przyznanie się Prokuratury do „poważnego błędu”, bez jakichkolwiek konsekwencji, rzuca prawdziwe światło na sposób myślenia i działania MafiiUrzędniczej.pl

Fakt nie chodzenia prokuratorów na własne sprawy jest tak powszechnie znany, jest normą, że publiczne mówienie, że jest inaczej jest urzędniczym kłamstwem, oszustwem, na co powinien być jakiś paragraf (kto umyślnie z korzyścią dla siebie lub grupy osób reprezentowanych przez siebie, przy wykorzystaniu publicznych pieniędzy, wprowadza w błąd dziennikarza, media, opinię publiczną, podlega karze od… do 8 lat pozbawienia wolności).

Może trzeba prokuratorowi Parchimowiczowi podrzucić listę przypadków z udziałem prokuratora Kwaśniewskiego na czele, który na blisko 100 rozpraw był zaledwie na kilku. Na to są protokoły z rozpraw, z listą obecności.
Przypominam sobie zdarzenie z naszej rozprawy, gdzie sędzia zapytała kolejnego słupa-prokuratora, chyba Kowalskiego, o nazwisko, ten myśląc o „niebieskich migdałach” wstał i powiedział „dziękuję, nie ma pytań”. 
Kompromitacja!

Wciskanie opinii publicznej, że na przewlekłość postępowania jest remedium w postaci skargi na przewlekłość i sumy pieniężne, powinien uściślić, że ze skargi może nic nie wyjść a te sumy pieniężne to 20.000 zł max.

Parchimowicz jest zastępcą dyrektora departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji w Prokuraturze Generalnej i nie ma pojęcia co to jest wykup managerski i uważa, że nie musi tego wiedzieć, podobnie jak jego koledzy. Czy to jest efekt rocznych studiów z zakresu ekonomii? A może tych kursów dokształcających w ramach samokształcenia się prokuratorów?

Odsyłam do artykułu "Prokurator się szkoli. Za własne". Z rozmowy wyłania się przerażający obraz... 

Gazeta Wyborcza, dnia 15 maja 2010 roku.
"Prokurator się szkoli. Za własne", red. Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński
"Przedsiębiorca nie przestępca" - akcja Gazety Wyborczej, wykaz artykułów

środa, 12 maja 2010

Prokuratorzy nie znają się na gospodarce

Rozmowa redaktorów Piotra Miączyńskiego i Leszka Kostrzewskiego z byłym prokuratorem Filipem Dopierałą.

Piotr Miączyński, Leszek Kostrzewski: Akt oskarżenia szefów firmy deweloperskiej Fridom liczył ponad 100 stron, akta - 120 tomów. W sądzie sprawa leżała od lata 1999 roku. Prowadził pan ją od początku. W lipcu 2004, kiedy trafiła na wokandę, nie było pana na sali. Oskarżał pan w tym samym sądzie złodzieja zegarka i telefonu. Szef śródmiejskiej prokuratury przysłał w zastępstwie "zielonego" w tej sprawie asesora. Jak to w ogóle jest możliwe?

Filip Dopierała: Pierwszym grzechem prokuratury jest to, że referenci spraw nie chodzą na nie do sądu. Do sądów wpływa ileś tam aktów oskarżenia. Sędzia wyznacza je do rozpatrzenia na konkretny dzień. To jest tzw. wokanda. Na wokandzie jest osiem-dziesięć spraw. Każda od innego prokuratora. Prokuratorowi nie chce się iść na swoją sprawę o 13.30. Idzie więc jeden dyżurny na wszystkie. Z tych ośmiu czy dziesięciu żadna nie jest jego. Żadnej nie zna.
/...
Krakowscy przedsiębiorcy Lech Jeziorny i Paweł Rey zostali zatrzymani we wrześniu 2003 r. Przedstawiono im długą listę zarzutów. Oskarżono o pranie brudnych pieniędzy. Jak się okazało kilka lat później, całkowicie niesłusznie. Wpierw przez dziewięć miesięcy siedzieli w areszcie bez przesłuchania.

- To jest tzw. areszt wydobywczy.

Czyli?

- Trzeba zamknąć człowieka do więzienia i nie przesłuchiwać. Żeby skruszał.

I on się załamie w areszcie?

- A jak. Cela dwa metry na dwa. Człowiek siedzi, nie widząc nikogo przez cztery czy pięć miesięcy. Wychodzi na spacerniak raz w tygodniu. Prysznic też ma raz w tygodniu. Naprawdę trzeba mieć silną psychikę, żeby to wytrzymać. Bandyta wie, że może wylądować w więzieniu. Ma to wliczone w ryzyko. Wie, jak ono wygląda. Dla niebandyty areszt jest potwornym przeżyciem.

Zdarza się więc, że przedsiębiorca dobrowolnie poddaje się karze. Uznaje, że nie ma co się kopać z koniem. Dostanie pół roku w zawieszeniu na dwa lata, grzywnę 50 tys. zł. I ma spokój.

Polska była wielokrotnie karana przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości za stosowanie aresztów w sprawach gospodarczych. Zwracano nam uwagę, że ich nadużywamy. Na szczęście sądy nie są już tak chętne do ich stosowania jak kilka lat temu. Mówią raczej: proszę wpłacić kaucję 100 tys. zł i wychodzi pan/pani na wolność.
/...
Wracając do Jeziornego i Reya - przez ponad trzy lata w ich sprawie nie działo się nic. Poza tym, że zmieniali się kolejni prowadzący śledztwo. Prokuratura tłumaczy, że przez ten czas czekała na opinię biegłych.

- To bzdura.

Dlaczego prokurator aresztuje kogoś, nie mając opinii biegłych potwierdzających, że zaistniało przestępstwo? Czy nie powinien wpierw mieć tych opinii biegłych?

- Oczywiście, że powinien.

A dlaczego prokuratura prowadzi postępowania przygotowawcze po sześć czy siedem lat?

- Przestępstwa, które występują w sprawach gospodarczych, można podzielić na dwa rodzaje. Jedno to jest tzw. działanie na szkodę spółki. Tutaj potrzebne są opinie biegłych. Czasem ich uzyskanie trwa bardzo długo. Przykładem może być choćby sprawa JTT, która została zabrana z prokuratury z Wrocławia do Poznania. I Poznań szukał po całej Polsce biegłych. I znaleźć nie mógł. A trzeba przeanalizować trzy czy cztery tiry dokumentów. To też trwa.

Drugi rodzaj przestępstw gospodarczych to sprawy karnoskarbowe. Fałszowanie faktur, przyjmowanie fikcyjnych faktur, wyłudzenia VAT-u.

Skarbówka, czyli sprawa karnoskarbowa, zawsze bierze się z kontroli skarbowej. Prokurator sam nigdy nie wszczyna postępowania skarbowego.

Dlaczego?

- Bo się na tym nie zna.
/...
Jak się zakończyła ta sprawa z zegarkiem i telefonem?
 
- Nie wiem. Nie pamiętam. Przecież byłem "słupem". Niedługo później odszedłem z prokuratury.

Ciekawa, pouczająca rozmowa. Serdecznie polecam uważną lekturę.

Gazeta Wyborcza, dnia 11 maja 2010 roku
"Prokuratorzy nie znają się na gospodarce", red. Piotr Miączyński i Leszek Kostrzewski

poniedziałek, 10 maja 2010

Przedsiębiorca nie przestępca

W artykule red. Leszka Kostrzewskiego i Piotra Miączyńskiego, w ramach akcja Gazety Wyborczej - "Przedsiębiorca nie przestępca", autorzy korzystając z realnych przypadków, opisują haniebny system karno-skarbowy, którym posługują się urzędnicy prokuratury i fiskusa, bezkarnie atakując polskich przedsiębiorców, realizując w ten sposób tylko sobie znane zadania.

Wszystkie te działania przeprowadzane są według prostego schematu:

Ma firmę? Dom? Czarną limuzynę z napędem na cztery koła? Na pewno złodziej. Bo skoro ma taki samochód, to dorobił się nieuczciwie. Ukradł, załatwił po znajomości albo kogoś przekupił. W tym kraju inaczej się przecież nie da.
Polski przedsiębiorca jest podejrzany. Dla zwykłych ludzi. Dla urzędów skarbowych. Dla prokuratury. Trzeba go pilnować. A jeszcze lepiej od razu zamknąć.

- Moje córki weszły w dorosłe życie w niepodległej, wolnej Polsce z przekonaniem, że państwo jest nieobliczalne, że nie można mu zaufać. Ze zwichniętym spojrzeniem na rzeczywistość - mówi Lech Jeziorny. Jego zakłady mięsne - Krakmeat - upadły po kontroli skarbowej. Na bruk trafiło 300 osób.

Gdyby na podstawie relacji przedsiębiorców ktoś chciał opracować schemat upadku, wyglądałby on tak:

Najazd na dom policji, CBŚ, ABW, CBA zazwyczaj o 6 rano. Ktoś krzyczy do domofonu: "Policja, otwierać"! Do środka wpadają mężczyźni z bronią. Jeden pokazuje zezwolenie na rewizję i zajęcie wszystkich wartościowych rzeczy. Policjanci nakładają kajdanki na ręce.

- To było 25 września 2003 r. Żona, dzieci w strachu, a ci grzebią w szafach - opowiada Lech Jeziorny. - Nie wiedziałem, co się dzieje.

Transport do prokuratury. Klatka metr na dwa metry z grubymi żelaznymi prętami. W klatce siedzi się bez kajdanek. Do łazienki idzie się już skutym.

Po kilku godzinach albo następnego dnia jest przesłuchanie.

Prokurator pyta: Wiek? Zazwyczaj ok. 40. Wykształcenie: wyższe. Zajęcie: przedsiębiorca. Stan cywilny: żonaty. Dzieci: jedno, dwójka albo i więcej. Majątek: dom, samochód, udziały w spółkach. Dotychczas niekarany.

Prokurator mówi: Teraz wykażemy pańską (pani) przestępczą działalność.

Gazeta Wyborcza, dnia 10 maja 2010 roku,
"Przedsiębiorca nie przestępca", red. Leszek Kostrzewski i Piotr Miączyński